"Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami"
Rok 1990
Przedszkole do jakiego chodziła pewna jasnowłosa dziewczynka mieściło się na obrzeżach miasta, z prawie każdej strony otoczone dorosłymi, można by powiedzieć starymi drzewami. Jedynie z przodu, tuż przy wejściu, przed brązową furtką ciągnęła się piaskowa ścieżka prowadząca do równie piaszczystej szosy. Zwana była przez nielicznych ulicą, którą samochody przyjeżdżały jedynie po to, by odebrać swoją pociechę z miejsca zabaw. Później z kolei kierowcy musieli zawracać, gdyż dalsza droga kończyła się tuż na skraju lasu.
Czarny samochód zatrzymał się przed bramą. Mężczyzna w podeszłym wieku, jaki z niego wysiadł ubiorem przypominał kamerdynera. Poprawił muszkę na szyi, następnie otwierając tylne drzwi. Drugi jegomość odziany w grube, szarawe futro skinął prawie niezauważalnie na swojego podwładnego, ruszając w stronę budynku.
Krok po wejściu do jego uszu dobiegły odgłosy tupania i klaskania. Śmiech wydobywający się z gardeł dzieci sprawił, że mimowolnie się uśmiechnął. Przed oczami stanęła mu jego mała córeczka, z którą już za chwilę miał się zobaczyć. Pchnął drzwi, zderzając się prawie z chłopcem o różowych włosach. Spodziewał się usłyszeć zaraz jakiekolwiek przeprosiny, lecz ku jego zdziwieniu dzieciak szeroko się uśmiechnął. Po chwili pobiegł w kierunku wielkiego zamku z klocków, zaś mężczyzna stał jeszcze przez chwilę zdezorientowany. "W jego uśmiechu było coś więcej..." pomyślał, zaraz powracając na ziemię. Nie musiał nawet szukać swojej córki, która szybko znalazła się przy nodze "tatusia".
- Pobawisz się ze mną? - zapytała, tuląc się do niego.
W odpowiedzi westchnął.
- Wiesz, że nie mam na to czasu Lucy. Musimy już jechać - pogłaskał ją po głowie. Na twarzy jasnowłosej dało się dostrzec zawód, ale szybko zastąpił go uśmiech. Skinęła głową i udała się z ojcem do wyjścia, biorąc po drodze swoje rzeczy. Nie miała zwyczaju żegnać się z innymi.
- Albercie, czas ruszać.
Samochód ruszył w powrotną drogę, kierując się do dworu państwa Heartfilia. Dziewczynka siedziała z tyłu, tuż obok ojca, jednak nie prowadzili radosnej rozmowy, w której to dzieci zazwyczaj opowiadały z zapałem o miło spędzonym czasie z rówieśnikami. W zasadzie nie mówili nic, do czego Lucy zdołała się już przyzwyczaić. Pogrążyła się we własnych myślach, które sięgały o wiele dalej od tego miejsca, od otaczających ją ludzi. We wspomnieniach widziała twarz matki, dzięki której zdołała uśmiechnąć się dziś pierwszy raz w pełni szczerze.
Is anybody there?
Does anybody care
What I'm feeling?
Does anybody care
What I'm feeling?
Kolejnego dnia za oknem było widać jedynie biel. Plac zabaw znalazł się pod przykryciem miękkiego puchu. Tuż po obiedzie dzieci dostały szansę zabawy na śniegu, na co zareagowały wielką aprobatą. Sala w szybkim tempie opustoszała. Jedynie blondynka siedziała dalej przy stoliku, powoli zamalowując kwiatek w swojej malowance. Nie wyszła z innymi, wszakże nie miała nawet po co. I tak zazwyczaj bawiła się sama, więc wyjście na dwór niczego by tutaj nie zmieniło. Wciąż tak samo...
Usłyszała chichot i odruchowo spojrzała w bok. Dwóch chłopców i jedna dziewczynka patrzący na nią z pogardą. Już nie raz jej dokuczali, czego nigdy nikomu nie powiedziała. Za bardzo się bała...
- Nasza księżniczka - odezwał się jeden z nich, o czarnych włosach sięgających niemal do bioder. Niebieskooka ponownie się zaśmiała, a jej podobnej barwy kosmyki z każdym ruchem zawijały się w co rusz inną stronę.
- Przecież nic wam nie zrobiłam.
- Uważasz się za lepszą! - pisnęła Juvia, a białowłosy stojący za nią przytaknął. Lucy siedziała już cicho, ze spuszczoną głową. Nie lubiła tego, przecież była taka sama jak inni. Jednak oni tego nie rozumieli.
Gajeel zakładając ręce za głowę podszedł bliżej, czego dziewczynka nawet nie zauważyła. Szybko złapał za kartkę z kwiatkiem. Kredki posypały się kolejno na posadzkę. Chłopak z uśmieszkiem deptał każdą z nich, które pod jego ciężarem łamały się na coraz mniejsze kawałki. W oczach blondynki zbierały się łzy, znajdując w końcu ujście.
Nagłe skrzypnięcie spowodowało, że czwórka dzieci odwróciła się w stronę drzwi. Powiew wiatru przywiódł ze sobą rozradowanego chłopca.
- Pani mówiła, że... - nie dokończył, a jego uśmiech szybko przerodził się w zdziwienie. Widząc łzy na policzkach jasnowłosej, zacisnął piąstki i bez zbędnych słów rzucił się na najwyższego z przeciwników.
- Gajeel! - krzyknęła naraz dwójka jego przyjaciół. Obaj potoczyli się w stronę zabawek. Raz po raz jeden z nich obrywał. Walka była wyrównana, przez co przedłużała się o kolejne minuty. W pewnym momencie dało się słyszeć ponownie skrzypnięcie, a w wejściu stanęła jak na swój wiek wysoka dziewczyna o krwistych, czerwonych włosach. Gniewnie spojrzała na innych... Wokół niej roztaczała się zła aura.
- Głąbie, co tak długo?! - zza drzwi wystawała czarnowłosa czupryna, a jej właściciel wyglądał na zniecierpliwionego.
- G-gray-kun...
Juvia nabrała rumieńców i szybko odwróciła wzrok. Białowłosy Lyon skwitował to cichym westchnięciem, mierząc później wroga zabójczym spojrzeniem. Chłopak jednak nie zwracał na nich uwagi, całkiem podekscytowany bójką. Przed dołączeniem do niej powstrzymywała go żelazna dłoń Erzy.
- Muszę ich pokonać! - krzyknął różowowłosy, siłując się z Redfox'em. Od czasu do czasu warczeli na siebie, przez co Lucy wydawało się, że widzi walkę smoków.
- Daj spokój Natsu, idziemy.
- Nie ma mowy!
Dragneel pchnął mocniej drugiego, który zatoczył się i wpadł wprost na ukończony zamek z klocków. W istocie została po nim tylko ruina. Na sali zapanowała grobowa cisza. Wszyscy poza zdezorientowaną blondynką wpatrywali się z przerażeniem w stojącą w drzwiach dziewczynę.
- M-mój zamek...
Erza oddychała coraz szybciej, zaciskając swoje małe piąstki. Wcześniej spokojna, teraz wręcz płonęła. Jej skóra z każdą chwilą zmieniała kolor, zlewając się powoli ze szkarłatnymi kosmykami.
- Ty! - Scarlet wskazała palcem na czarnowłosego. Gwałtownie ruszyła w jego stronę i powaliła zaledwie dwoma ciosami.
- Ktoś jeszcze?!
Po tym pytaniu nie było już śladu całej trójki, która tak złośliwie odnosiła się wcześniej do blondynki.
Normalny, jak każdy inny dzień dla pewnej sześciolatki stał się nagle w przeciągu kilkunastu minut bardziej zaskakujący niż mogła to sobie wyobrazić. A wszystko to było zasługą trójki osób, które sprzeciwiły się dręczycielom, osobom jakie nie dawały jej spokoju od dłuższego czasu. Poczuła na sobie ich spojrzenia, przez co jeszcze bardziej się zmieszała. W głębi była im naprawdę wdzięczna.
- Ja... - zaczęła, wpatrując się w swoje buty, kiedy widok przysłoniła jej czyjaś ręka. Zdziwiona podniosła wzrok na nieznajomych.
- Już nie płaczesz? To super! - chłopak uśmiechnął się szeroko - jestem Nastu.
Niepewnie uścisnęła jego dłoń. Dragneel kontynuował, wskazując na stojących za nim przyjaciół.
- To Erza, jest straszna - dodał nieco ciszej - a to bałwan.
- Cicho bądź głąbie! - czarnowłosy walnął go łokciem, sam podchodząc bliżej dziewczyny.
- Jestem Gray, a ty?
Hearfilia wzdrygnęła się, znów będąc lekko zakłopotana. Nie chciała popsuć tych znajomości.
- J-jestem Lucy... I dziękuje wam bardzo!
Szybko wstała, pochylając się do przodu. W odpowiedzi usłyszała radosny śmiech Natsu.
- Zasłużyli sobie.
Czerwonowłosa skinęła głową, posyłając dziewczynie uśmiech.
- Nie będą ci już dokuczać, dostali nauczkę.
- Ale mogłaś mi go zostawić, też chciałem powalczyć - żachnął się Fullbuster.
- To walcz ze mną draniu!
Dwa razy nie musiał powtarzać, bo już po chwili obaj chłopcy tarzali się po podłodze. Lucy przyglądała się temu z niemałym rozbawieniem. Może i dzisiejszy dzień miał oznaczać początek czegoś nowego, lepszego. Uśmiechnęła się ciepło, spoglądając na ową trójkę i już teraz wiedziała, że w niedalekiej przyszłości będą znaczyć dla niej o wiele więcej.
I wanna disappear so nobody can hear me
when I'm screaming.
Because I could use a hand sometimes.
Because I could use a hand sometimes.
Rok 1994
Dzwonek zadzwonił, a klasy lekcyjne powoli pustoszały. Dwóch chłopców wybiegło jako jedni z pierwszych, ścigając się aż po same duże, szklane drzwi. Po chwili dołączyły do nich dwie dziewczyny radośnie o czymś konwersujące.
- Tytania, spójrz, czy to nie ten, który ci się po... - różowowłosy nie miał najmniejszych szans dokończyć przez mocny cios Scarlet. Na jej twarzy można było dostrzec rumieńce, które starała się jak najlepiej ukryć przed ciekawskimi przyjaciółmi. Lucy cicho zachichotała.
- Wiecie co, tak się zastanawiam...
Wszystkie oczy skierowały się na Graya, który lekko zmieszany odpowiedział.
- No bo wiecie, każdy z nas ma jakieś przezwisko...poza Lucy.
- Hmm...Wilk ma racje - Erza przybrała minę myśliciela, przykładając dwa palce do brody - co o tym sądzisz Lucy?
- Huh?
Blondynka spojrzała na każdego, wiedząc, że decyzja i tak została już podjęta. Pozostało jej jedynie skinąć głową.
- Super! To idziemy do bazy! - podekscytowany Smok ruszył biegiem, a reszta nie mając zbytniego wyboru pobiegła tuż za nim.
Miejsce to nie było czymś niezwykłym. Dla dorosłych wyglądało na zwykłą polanę, która dopiero wiosną pokazywała swoje atuty, kiedy wszystkie kwiaty rozkwitały. Teraz przypominało to zwykłe pole z jednej strony prowadzące do pobliskiego lasu. Jednakże było tutaj również coś, co wielu pomijało. Nigdy nie dostrzegło. Natsu podszedł bliżej znajdujących się nieopodal drzew tworzących małe skupisko. Wchodząc pomiędzy nie był niemal niedostrzegalny dla innych. Lecz przyjaciele dobrze wiedzieli, gdzie tak naprawdę się ukrywał. Po przebrnięciu przez świerki - co nie było dość przyjemnym doznaniem, stanęli przed kilkoma sporymi skałami, ułożonymi ciasno obok siebie. Jedynie mała szczelina, zasłonięta sprawnie gałęziami pozwalała na dostanie się do środka. Przejść przez nią natomiast mogły tylko dzieci.
- Tak się cieszę, że znaleźliśmy to miejsce - Lucy klasnęła w dłonie, usadawiając się na jednym z koców, które wcześniej przynieśli. Wyposażyli swoją kryjówkę w wykonany ręcznie drewniany stoliczek, masę poduszek i butelek wody. Jedzenie przynosili ze sobą, by nie wywęszyła go żadna zwierzyna. Poza najpotrzebniejszymi rzeczami, dziewczęta postanowiły zadbać również i o wystrój wnętrz, to też namalowały na skałach kwiatki, zwierzęta, a nawet ich własne portrety. Miejsca nie było aż tyle, by móc wstać, lecz wystarczająco, aby każdy z nich spokojnie znalazł tam swój własny "kąt".
- To jakie są propozycje?
Wszyscy siedząc wygodnie, zaczęli zastanawiać się nad pseudonimem. Samej zainteresowanej było to dość obojętne, więc zamiast myśleć, czekała na propozycje innych. Jednak czas leciał, a wszyscy jak milczeli, tak robili to dalej. Oczywiście w myślach całej trójki padła nazwa "księżniczka", lecz wszyscy zgodnie uznali, że przywracałaby ona złe wspomnienia.
- A może...Lucy. Po prostu Lucy.
- Smoku, głąbie, przecież to jest jej imię - Gray puknął go lekko po głowie.
- Ale to imię jest ładne - odparł chłopak, z każdym słowem unosząc kąciki ust - i gdy tylko ktoś powie Lucy, zawsze będę wiedział o kogo dokładnie chodzi.
Wskazał palcem na dziewczynę, która przez usłyszane słowa zrobiła się czerwona na twarzy. Czarnowłosy drgnął.
- Ja też uważam, że to imię jest ładne.
- A chcesz się założyć, że dla mnie jest ładniejsze draniu?!
- A chcesz, żebym ci spuścił manto?!
I tak oto zaczęła się kolejna bójka, której bacznie przyglądały się dziewczyny, Wydawałoby się, że oni właśnie w taki sposób ze sobą rozmawiają. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nagle się nie uspokoili. Zdecydowanie to do tej dwójki nie pasowało.
- Spójrzcie! - krzyknęli oboje, pokazując motyla, który dziwnym trafem odkrył miejsce ich kryjówki.
- Ciszej gamonie, bo go wystraszycie - syknęła Erza z powagą na twarzy, co przyprawiło chłopców o dreszcze. Owad niepewnie poleciał w głąb bazy, lądując na wystawionym przez Lucy palcu.
- Jaki śliczny... Pamiętam jak tata opowiadał mi przed snem bajkę o motylich wróżkach. Kto wie, może to prawda.
- Bzdu... ała! - czarnowłosy rozmasowywał obolałą głowę i odsunął się znacznie dalej od Tytani. Blondynka jakby tego nie słysząc dalej wpatrywała się jak oniemiała w motyla. Ostrożnie wystawiła dłoń za szczelinę, a kolorowe stworzenie odleciało.
Erza przez moment przyglądała się tej scenie, przymykając zaraz lekko powieki. Po chwili uniosła zaciśniętą pięść do góry, zaszczycając swych przyjaciół uśmiechem, który rzadko widnieje na jej twarzy.
- Nazwa.
- Co nazwa? - zapytał głupkowato Natsu, drapiąc się po plecach.
- Jesteśmy drużyną, a każda drużyna musi mieć swoją nazwę.
Chłopcy westchnęli ciężko.
- I teraz każesz nam ją wymyślać?
- Nie, sama to zrobiłam. Od dziś będziemy się nazywać Fairy Tail!
Wszyscy spojrzeli na nią unosząc jedną brew do góry. Nie mogli do końca tego zrozumieć.
- Ale dlaczego akurat "ogon wróżki"?
Gray odchylił się do tyłu opierając plecami o skałę.
- Bzdura, wróżek nie ma... a jak już jakieś są, to nie mają ogonów.
- Tego nikt nie wie. Tajemnica, zagadka bez odpowiedzi - jasnowłosa uśmiechnęła się promiennie - może kiedyś uda nam się ją zgłębić. Jestem za!
- Ja też! - krzyknął wesoło Smok, jakby jego ciało powoli ogarniał zewsząd ogień z podniecenia.
Fullbuster przewrócił oczami, nadymając policzki. Spojrzał na Lucy, ostatecznie zgadzając się z tym pomysłem.
- Dobra drużyno, oto początek potężnego Fairy Tail.
Na te słowa nikt nie ośmielił się zaprzeczyć.
Serca wróżek biły od teraz szybciej.
They say pain is an illusion.
This is just a bruise
and You are just confused.
But I am only human.
This is just a bruise
and You are just confused.
But I am only human.
Rok 2000
Tego dnia nic nie zapowiadało, aby pogoda miała ulec pogorszeniu. Słońce wysoko i jasno świeciło, a delikatny wiatr ochładzał tych, dla których termometr wskazywał dzisiaj zdecydowanie za dużo. Taki upał trwał od samego rana, dlatego też wielu przechodniów zaskoczył nagły deszcz. Na domiar złego szybko przerodził się on w wielką ulewę.
Jasnowłosa dziewczyna biegła przed siebie, chcąc jak najszybciej ukryć się pod szkolnym dachem. Wraz z nią podobne plany mieli inni uczniowie publicznego liceum w Magnolii. Znajdując się w suchym i dalekim od deszczu miejscu spojrzała raz jeszcze w stronę bramy. Czarna limuzyna nie ruszyła się z miejsca. Czuła na sobie baczny wzrok młodego kierowcy, który zapewne nie odjedzie do czasu, aż nie ujrzy jej siedzącej w klasie tuż przy oknie. Ojciec zadbał o to, aby akurat to miejsce należało do niej. Pozwalało to mieć na nią oko przez cały dzień, dzięki czemu - jak uważał pan Heartfilia, była chroniona przed potencjalnymi zagrożeniami. Lucy jedynie skinęła głową w stronę samochodu, po czym ruszyła na zajęcia.
Minął rok od kiedy uciekła z rezydencji. Niestety jej wolność nie trwała długo, ponieważ już po czterech dniach odnaleziono ją w opuszczonym budynku, niedaleko domu różowowłosego przyjaciela. Przez ten krótki okres spędzała z Natsu większość czasu. Czuła się przy nim o wiele lepiej, niż gdyby miała siedzieć tam całkiem sama. Chłopak wielokrotnie proponował zamieszkanie u niego, jednak ona zawsze odmawiała. Nie żeby mu nie ufała. Było to bardziej skierowane w stronę jego ciotki, która nie darzyła dziewczyny wielką sympatią.
Te cztery dni zdążyły przyczynić się do wielu zmian w jej życiu. Wszystko zaczęło się od pewnego przykrego spotkania...
The night is bitter cold.
I wonder if you know
that I'm sleepless.
Siedziała na twardym i lekko zniszczonym materacu. Było zimno. Jedyne okno w tym pokoju nie zostało w przeszłości uszczelnione, co pozwalało wtargnąć do środka chłodnemu powietrzu. Jasnowłosa opatuliła się bardziej szalikiem, który dostała poprzedniego dnia od Smoka. Ta nagła ucieczka wiele ją kosztowała. Nie było to zaplanowane wyjście, dlatego nie wzięła żadnego ubrania, poza tym, co miała już wcześniej na sobie. Ciszę przerywało szuranie butami o posadzkę. Jej telefon zdążył się już rozładować. Musi poprosić Natsu o ładowarkę. Chociaż wątpiła w to, że prąd jeszcze płynął w postarzałych gniazdkach.
- Lucy?
Czyjś głos. Zbyt rozkojarzona nie zdołała poznać, czy to jej przyjaciel. Przecież nikt inny nie wiedział...
Nastawiła uszu, wsłuchując się w coraz to głośniejsze kroki. Odruchowo sięgnęła po torebkę. Kiedy drzwi zaskrzypiały, poczuła, jak cała sztywnieje i nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu. Mimo wszystko pewna cząstka nadziei kazała jej zapytać.
- Natsu?
- Pudło.
Otworzyła szerzej oczy, widząc dobrze znaną czarną czuprynę i skrywające się za nią ciemne tęczówki. Przybyły mierzył ją przez chwilę wzrokiem, jakby upewniając się, czy aby to na pewno jest ona. Speszona odwróciła głowę, chowając twarz we wgłębieniu szalika. Chłopak poznając czyja to własność lekko zmarkotniał.
- Tak się teraz wita przyjaciela? - mówiąc to, podszedł bliżej. Uśmiechnął się, chcąc rozluźnić atmosferę. W pewnym stopniu mu się udało.
- Przepraszam... Cieszę się, że cię widzę, Gray - odparła, promieniejąc.Odwzajemniła uśmiech, którego chłopakowi tak bardzo brakowało. Pogłaskał ją po poliku, na co zaskoczona wzdrygnęła się.
- Przepraszam!
Szybko się odsunął, zaraz przyjacielsko targając jej włosy.
- Sprawdzałem, czy jesteś prawdziwa - zaśmiał się, mierzwiąc swoje czarne kosmyki.
- I co? Jesteś już przekonany?
- Hmm - udał zamyślonego, siadając po jej prawej - chyba pocałunek załatwiłby sprawę.
Dziewczyna zaśmiała się, po czym trafiła go łokciem w brzuch.
- Nie wygłupiaj się.
- Ale nie musiałaś bić tak mocno.
Na te słowa zachichotała, przywierając do jego ramienia. Oparła głowę, wdychając zapach męskich perfum. Zmieszał się z zapachem szalika, tworząc mieszankę, która powoli dostawała się do jej nozdrzy.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Otworzyła oczy. Nawet nie zauważyła, kiedy je zamknęła. Chłopak nie słysząc odpowiedzi ponowił pytanie.
- Dlaczego uciekłaś z domu? Czy to miejsce naprawdę Ci odpowiada?
Tym razem spojrzała na niego, widząc jaki był zdeterminowany. Nagle wesoła atmosfera zaczęła gęstnieć.
- To nie jest łatwe.
- Więc wróć.
Pokręciła głową, krzyżując ręce.
- Nie, to nie jest łatwe mieszkać w miejscu, którego nie potrafisz nazwać domem. Już więcej ciepła odczuwam, będąc tutaj.
Spuściła wzrok na ziemię, gapią się bez celu na swoje brudne od błota buty. Przyglądał jej się w ciszy i skupieniu, aż w końcu westchnął, pocierają dłonią skronie.
- Mimo wszystko nie możesz zostać w takim miejscu - wstał, kucając tuż przed nią. Zmusił ją do spojrzenia mu oczy. - Nie pozwolę na to.
- Gray... - uniosła lekko kąciki ust, czując, jak jego palce zaciskają się na jej kolanach. - Rozumiem twoją troskę, ale poradzę sobie. Teraz jest dobrze.
Zmarszczył brwi, gwałtownie wstając.
- Niczego nie rozumiesz... Nie zostawię cię w takim miejscu. Miałaś dom, osoby, które się o ciebie troszczyły, a tutaj jesteś zdana tylko na siebie.
- Natsu.
- Huh? - Spojrzał na nią zaskoczony, słysząc imię swojego przyjaciela. Zacisnęła palce na szaliku, patrząc się na jeden z jego poszarpanych końców.
- Natsu jest przy mnie. Odwiedza mnie codziennie. Dzięki niemu daje radę to wszystko znieść.
Gray poczuł kłucie w sercu. Słowa blondynki zabolały go mocno. Na tyle mocno, że miał ochotę stąd wybiec i już nie wracać. Jednak nie potrafił jej zostawić.
A ona mówiła dalej.
- Od zawsze był przy mnie i nadawał mojemu życiu sens. Jestem mu za to wdzięczna i... - zamilkła, wiedząc, że powiedziała za dużo. Spojrzała na przyjaciela. Na jego białe kostki od długiego zaciskania palców. Na wzrok wbity w ziemię. Nie była w stanie przebić się przez czarne pasma włosów, by spojrzeć w jego oczy. Wiedziała jednak, że wyrażały złość.
- Nie tylko on był przy tobie. Nie tylko on chciał nadawać sens twemu życiu, lecz tylko jemu to umożliwiłaś.
Odwrócił się gwałtownie, odchodząc szybkim krokiem w stronę drzwi.
- Nie pozwolę ci tu zostać. Tym bardziej ze względu na niego! - Krzyknął, nie oglądając się ani razu. Wybiegł, zostawiając Lucy samą. Nie potrafiącą zrozumieć niczego, jednak czującą się winną za złość przyjaciela. Czuła napływające do oczu łzy, których nie próbowała nawet hamować. Wraz ze słowami do jej uszu dotarł głęboko tłumiony ból, którego przyczyny nie umiała znaleźć. Wiedziała jednak, że była ona powiązana z nią.
- Natsu, kiedy przyjdziesz?
Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. Opadła na materac, przykrywając swoje ciało zielonym kocem. On również zachował zapach Smoka.
Waiting like a ghost.
When I need you the most.
That go unnoticed.
When I need you the most.
That go unnoticed.
Po tym zdarzeniu nie doczekała się spotkania z Natsu. Jeszcze tego samego dnia odnaleziono ją i przyprowadzono do rezydencji. Chociaż słowo "przyprowadzono" było bardzo delikatnym określeniem, ponieważ dziewczyna za nic nie chciała współpracować. Nawoływała przyjaciela, wiedząc, że i tak jej nie usłyszy.
Kolejne dni spędziła pod czujną opieką ochroniarzy. Nie miała siły kłócić się z ojcem, ani z kimkolwiek rozmawiać. Dlatego milczała. Wpatrywała się jedynie w szalik, który wciąż spoczywał na jej szyi.
Koniec końców zabroniono jej wychodzić samej, zaś kontakty ograniczono do własnej rodziny i służby. Lekcje prowadzone miała w swoim pokoju, do czasu ukończenia szkoły. Liceum wybrane przez jej ojca znajdowało się w centrum miasta. Każdego dnia podjeżdżała do niego limuzyną, lecz nawet i na lekcjach nie mogła odczuć spokoju. Gdzie się nie spojrzała, widziała ochroniarzy. Tak też było tego pięknego ulewnego dnia, kiedy to wspinała się po schodach w stronę swojej klasy. Automatycznie zasiadła na przedostatnim miejscu. Tym specjalnie znajdującym się najbliżej okna.
- I znowu to samo - mruknęła cicho pod nosem, poprawiając biały szalik. Był dla niej talizmanem na lepsze jutro. Wierzyła w to, że kiedyś ten koszmar się skończy.
Nie pragnęła wiele. Chciała jedynie odrobiny swobody. Wolności. Marzyła o dniu, w którym łańcuchy ciążące na jej nadgarstkach rozpadną się. Pozwolą jej zrobić kolejny krok przed siebie w poszukiwaniu nowych przyjaźni, radości i dawno nieodczuwanego ciepła. Miłości.
- Przepraszam - jej dłoń powędrowała do góry, co nie zdarzało się zbyt często. Puszczenie ucznia do toalety nie powinno być czymś złym, w żadnym stopniu zabronionym. Jednak tylko w jej przypadku nauczycielka musiała najpierw zawiadomić o tym odpowiednie osoby, aby potem skinąć niechętnie głową. Podziękowała i nie zwracając uwagi na śmiechy rozchodzące się po całej klasie, wyszła.
Mam dość. Jej ciało stale krzyczało tylko te dwa słowa. Cała drżała. Nie miała siły już na nic. Dopiero jak zamknęła drzwi pozwoliła sobie na większe emocje. Zsunęła się po ścianie, obejmując dłońmi kolana. Czuła się jak ptak zamknięty w klatce. Miała już szesnaście lat i tylko dwa dzieliły ją od jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. Jednak wkroczenie w świat dorosłości nie będzie takie proste i ona dobrze o tym wiedziała. Westchnęła, dostrzegając, jak chwila słabości powoli ją opuszcza. Przemyła twarz zimną wodą i wyszła, ponownie wkraczając do świata pełnego stalowych krat. Bez szansy na wyjście, na chociażby zaczerpnięcie oddechu.
Przez otworzone na oścież okno wtargnął wiatr, przez co odruchowo chwyciła za szalik. Lecz to nie on sprawił, że zamarła, nie potrafiąc wykonać żadnego ruchu. Dwie pary oczu spotkały się ze sobą, a do jej uszu dobiegł tak dawno niesłyszany głos.
- Lucy.
Łzy spłynęła po jej policzkach, a głos ugrzęzł w gardle. Bezgłośnie wypowiedziała imię chłopaka, zaraz rzucając się w jego ramiona. Płakała. A duża i ciepła dłoń głaskała ją po głowie. Uśmiechał się, a jego oczy zyskały nagle intensywniejszy kolor.
- Natsu...
- Już dobrze - odsunął ją od siebie, pokazując jej szereg swoich śnieżnobiałych zębów. Ona od razu odwzajemniła uśmiech.
Już chciała się odezwać, kiedy poczuła wibracje wydobywające się z kieszeni mundurka. Była pewna, że sprawujący wartę ochroniarz domaga się jej szybkiej obecności na lekcji. Ponownie poczuła się, jak w więzieniu, jednak teraz miała obok Natsu. Dzięki tej myśli czuła się o wiele lepiej.
- Muszę już iść - odparła, wycierając ostatnie łzy gnieżdżące się w kącikach oczu. On zrozumiał. Sam pierwszy pożegnał się i pobiegł w swoim kierunku. Wiedziała, że kolejne spotkanie nadejdzie bardzo szybko. Była tego pewna.
Kolejne wibracje. Lekko zirytowana skierowała się do klasy. Po zajęciu miejsca w ogóle nie przejmowała się rówieśnikami, którzy to szeptali właśnie o jej osobie. Nie zwracała także uwagi na wykład nauczycielki, ponieważ myślami była przy kimś całkiem innym. Skryła twarz w zagłębieniu szalika, wdychając ten przyjemny zapach. To krótka chwila odrodziła w niej na nowo nadzieję. Będzie walczyć o wolność. Ucieknie z klatki i jak ptak poszybuje odkrywać nieznane.
I could use a hand sometimes.
I am only human.
I am only human.
Witajcie. Nie jest to jedno z zamówień. Nie, to akurat jest całkiem inne opowiadanie. Można powiedzieć, że dla mnie jest to wstęp do ponownego pisania i powrotu na bloga. Dla was najlepiej ujęłabym to jako wpis przeprosinowy, bo w końcu ile można czekać. Fakt, sądziłam, że będę pisać w wakacje. Nie tyle, co sądziłam, ale byłam przekonana, że właśnie tak będzie. Niestety dowiedziałam się całkiem nagle o możliwości pracy, a że w tamtym okresie bardzo takowej poszukiwałam, tak więc od razu, bez żadnych ale wyjechałam... Na całe dwa miesiące. Nie miałam możliwości pisania poza domem, a zaczęte projekty miałam na laptopie, który przez to, że ledwie już działał, pozostał w domu. No cóż, znowu dupa, bo miał być wielki powrót, a tu ciągle pustki. Dlatego zdecydowałam zacząć od dodania tego. Jest to jedna z dwóch części opowiadania. Z początku był to po prostu długi one-shot, lecz ostatecznie przez długość wolałam go podzielić. Dochodzi do tego również fakt, że druga jego część wymaga poprawy, a chciałam opublikować to jak najszybciej.
Dodam jeszcze, że połowa z tego była napisana przed wakacjami, zaś reszta dopiero niedawno, a całkiem skończona i posprawdzana dopiero dzisiaj. Starałam się, aby nie było jakiejś wielkiej różnicy przy sposobie pisania, ale mi to niestety trudno zauważyć, więc jestem otwarta (jak zawsze z resztą) na krytykę. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy będzie coś więcej, ponieważ praktyki mi trochę utrudniają pisanie. W takim razie ściskam mocno wszystkich i do napisania!