czwartek, 26 grudnia 2013

Bonus świąteczny ~ NatsuxLucy "Płomyk nadziei"



 Witajcie Kochani! Jak zwykle mam spóźniony zapłon i dlatego notka świąteczna dopiero dzisiaj. No cóż, nie mogłoby jej nie być, gdyż mam wam całkiem dużo do powiedzenia. Na początku dziękuję za tak liczne grono osób odwiedzających bloga. Licznik nie kłamie, ani także ilość zamówień. Niestety nie dodam ich wszystkich w krótkim czasie. Za zwlekanie bardzo przepraszam, jednak mogę zdradzić, że na każdy one-shot (taak, nawet na Natsuxchleb~) mam w pełni dopracowany pomysł, teraz tylko pozostaje je napisać. Dzisiaj poza życzeniami, które z resztą zwykle mi nie wychodzą, mam dla was również jednopartówkę świąteczną z paringiem NatsuxLucy, z której zamiast cieszyć się i śmiać będziecie raczej smutać... ._. Gomene, ale chciałam was zadowolić dobrym one-shotem, a przyznam, że trochę będzie zanudzać. No nic, wam pozostawiam ocenę. Teraz nadszedł czas na ży~cze~nia. :3

 Zdrowia przy złej pogodzie.
 Szczęścia, gdy ktoś nie w humorze.
 Czytelników liczbę mnogą.
 Pomysłów ilość niezliczoną.
 Przyjaciół zawsze blisko.
 W pokoju stale czysto.
 Kochającej rodziny.
 Na problemy wiele siły.
 Weny, gdy zabraknie chęci.
 I jedzenia tak dużo, ile się w Tobie zmieści~!

 ~*~


"Cza­sem trze­ba so­bie poz­wo­lić na łzy, 
ale nig­dy nie wol­no pod­dać się rozpaczy"

|S o n g|

 Biel. Cały świat zdobiła biel spadająca z nieba. W postaci małych płatków śniegu... Jeden z nich właśnie opadł na moją bladą dłoń. Szłam zostawiając za sobą ślady. Wiatr powiewał coraz mocniej, lecz nie mógł zrzucić z drzew ani jednego liścia. W końcu była zima. Tu panował mróz, niekiedy zamieć przeszkadzała ludziom w planach. Uniosłam głowę spoglądając na roześmiane twarze dzieci, na uśmiechniętych rodziców trzymających mocno swe pociechy, by nic nie mogło ich rozdzielić. Westchnęłam głęboko, a z mych ust wydostała się para. Droga wydawała się dłużyć, a każda sekunda zamieniać w dłuższe minuty, godziny. Czas stawał.
 Świat zawirował. Ludzie znów stali się głupi, omamieni tą świąteczną magią. Pokonywali długie kilometry by tylko wręczyć upominek komuś, z kim widywali się raz w roku. Osoby odsunięte od rodziny nagle stawały się bliskimi. W zamkniętych sercach pojawiały się miejsca dla innych.

Nienawidziłam kłamstwa zabarwionego na kolor biały.

 Jeden ruch dłoni, a w tym czasie samochód z niemałą szybkością przejechał przez śliskie pasy. Kobieta stojąca przede mną z małym chłopcem dziękowała mi z całego serca. Przecież nawet mnie nie znała. A to mógł być każdy. Po prostu stałam tu akurat ja, uratowałam im życie. Równie dobrze moje miejsce mógł zająć starszy mężczyzna, a uśmiech kobiety byłby identyczny. I tak już nigdy więcej się nie zobaczymy, a to wspomnienie pójdzie jak inne w zapomnienie. Spojrzałam jeszcze raz na oddalające się sylwetki. Dlaczego ludzie stają się łatwymi ofiarami w czasie tej jednej doby?

Otaczały mnie uśmiechnięte maski, nie ludzie.

 Święta były fałszywe. Tak jak fałszywi byli ludzie, których dostrzegałam coraz słabiej. Teraz otaczały mnie zewsząd potwory bojące się przejrzeć na oczy. Stanęłam pod jednym ze sklepów już dawno zamkniętym. Przymknęłam lekko powieki. Przecież sama byłam jednym z nich. Nie mogłam znieść tego, że kiedyś sprawiało mi to niebywałą przyjemność. Cieszyłam się z najbardziej błahych powodów, nigdy nie mogłam wytrzymać długich oczekiwań, aż pierwsza gwiazda zaświeci na nieboskłonie. Aż zasiądę do stołu z osobami, które...kochałam. I za którymi równie mocno płakałam, jak odchodzili. Każdy po kolei. Jedna łza spłynęła po zimnym i lekko zaczerwienionym policzku. Wspomnienia powróciły, każąc mi zrobić krok w tył. Nie było nas wielu, jedynie trójka w sporej rezydencji. Matka zawsze potrafiła poprawić mi humor, ścierając każdą z napotkanych łez. Była piękną kobietą o jeszcze piękniejszym wnętrzu. Jej ciepło wypełniało nas wszystkich. Kochałam ją, owszem. Mimo, że nigdy nie wypowiedziałam wprost tych dwóch słów. Pociągnęłam nosem, próbując się opanować. Zgromiłam spojrzeniem przechodzące staruszki. Nie chciałam litości, pomocy, a zarazem pragnęłam pocieszenia. Byłam wplątana we własne kłamstwa.

Nikt maski nie zdjął, nikt nie potrafił. Rzeczywistość była nam obca. Błądziliśmy.

 Ojciec mimo swojej pozycji potrafił znaleźć czas dla swej jedynej córki. Wciąż czułam jego dłoń na mojej głowie. Głaskając mówił wiele słów, przez które znów miałam ochotę zalać się łzami. Były to doprawdy piękne słowa. A my byliśmy wspaniałą rodziną.
 Usiadłam nie zważając na zimno. Podkuliłam nogi, chowając głowę między kolanami. To nie tak, że nie miałam gdzie pójść. Od kiedy pamiętam zamieszkiwałam sierociniec. Wcześniejszy okres życia zdecydowałam w końcu uznać za coś na tyle niewyobrażalnego, że zaczynałam wielokrotnie wątpić w jego prawdziwość. Niestety widok palącego się domu pozostał nadal we mnie, w postaci bolesnej rany na sercu. Mimo wszystko ona nadal się otwierała. Było to zazwyczaj co roku,...pod koniec grudnia.

 Byłam chora, ciężko chora na samotność.

 Mówi się, że osoby, które miały smutną przeszłość zawsze odizolowywały się od reszty. Chciały zostać same. Ja od początku pragnęłam zrozumienia, ale nikt z kim rozmawiałam nie potrafił mi pomóc. Oni nie znali tego bólu. Mimo, że byli sierotami nie posiadali na tyle radosnych wspomnień, by teraz po ich stracie tak bardzo cierpieć. Oni nie pamiętali swoich bliskich. Nie mogli przypomnieć sobie uścisku żywej matki. I teraz z całego serca sobie dziękowałam. Dziękowałam za bycie tchórzem. Za to, że nie odważyłam się wejść do środka tej pamiętnej nocy. Nie widzieć najbliższych. To był pierwszy raz, gdy nie chciałam ich zobaczyć. I miał też być tym ostatnim. Wzdrygnęłam się, tracąc powoli czucie w ciele. Ulice pustoszały, tracąc nagle swój świąteczny urok. Jedynie pogubione wstążki i kawałki materiałów pozostawiały jakiś ślad po paradujących wcześniej mieszkańcach.
 Panującą wokół ciszę przerwały kroki. Uniosłam głowę jeszcze wyżej dostrzegając postać mężczyzny. Wpatrywał się we mnie swoimi dużymi brązowymi oczami, z których...biło ciepło. Kucnął przysłaniając nas granatowym parasolem.
 - Coś się stało?
Odezwał się. Jego głos był aksamitny i trafiał do mnie w zwolnionym tempie. Pokręciłam przeczącą głową. Robiło się ciemno, niebo pokrywały migoczące gwiazdozbiory. Nieznajomy obdarował mnie uśmiechem, jakiego tak dawno nie potrafiłam dostrzec. U nikogo.
 - W takim razie chodź do mnie, nie powinnaś spędzać samotnie świąt.
Kolejne słowa wydostały się z ust chłopaka, a ja jedynie spuściłam głowę. Nie potrafiłam nic zrobić, nic powiedzieć. On zaś tylko cierpliwie czekał.
 - Nie obchodzę świąt.
Mój głos był ochrypły, wyprany z emocji. Tak różniący się od jego. Chciałam ponownie spojrzeć na twarz różowowłosego, lecz wszystko zaczęła przysłaniać gęsta mgła. Powoli staczałam się w ciemność. Traciłam z nim kontakt. Z nim i wszystkim innym co mnie otaczało.

 Nie pamiętałam, czym była radość, ani uczucie zwane pozornie szczęściem.

 Zwykle śniłam o niczym. Miałam przed sobą jedynie pustą przestrzeń zmieniającą barwę. Szarość przeradzała się w czerń, w której powoli zanikałam. Tak było i tym razem. Mimo wszystko nie potrafiłam się z niej wydostać. Wyciągnęłam dłoń przed siebie pragnąc złapać się czegokolwiek. Łzy już prawie całkiem przysłaniały mi widok, jednak na co? Czerń nie pozwalała przedostać się czemukolwiek innemu. Bezdźwięcznie krzyknęłam, czując się jakby oblano mnie zimną, wręcz lodowatą wodą. Znów sięgnęłam ręką w otchłań...i na końcu napotkałam dłoń.
 Otworzyłam oczy, starając się uspokoić oddech. Nie leżałam na brudnej i mokrej od śniegu ziemi. Poczułam niepokój i nagle wstałam łapiąc się za głowę. Dopiero teraz spostrzegłam, że była ona zabandażowana.
 - Już się obudziłaś, świetnie!
Odwróciłam się. Stał tam, opierając się o framugę drzwi. Chłopak, który prawdopodobnie ocalił mi życie. Tylko dlaczego? Zacisnęłam powieki, opadając na kolana. Ból ten był mi daleki od tego, który właśnie rozdzierał serce. Nie rozumiałam. Nie chciałam zrozumieć.
 Już po chwili czułam na sobie ciepło. Ciepło drugiego człowieka, który mnie nie znał. Byliśmy dla siebie w pełni obcy, a jednak... Dlaczego zwrócił na mnie swoją uwagę?!
 - Już dobrze - powtarzał, przejeżdżając dłonią po mojej zbolałej głowie. Jego ruchy tak bardzo przypominały mi o szczęśliwej przeszłości, przez którą znów łzy zlatywały po zimnych policzkach. Przez moment zdawać się mogło, jakby rodzina wcale nie odeszła. Czekali tylko, aż w końcu będą mogli wyjść z ukrycia i obdarować mnie wielką miłością. Jednak to było tylko złudzenie, które wywoływał obcy mi mężczyzna. Przy którym czas zdawał się lecieć wolniej.

 Kajdany opadły z mych nadgarstków. Bramy rozwarły się.

 Ten jeden dzień wystarczył, aby życie moje mogło rozpocząć się od nowa. U boku osoby, którą darzyłam niepojętym uczuciem. Natsu, on okazał się światłem na ciemnym niebie. Jego dom miejscem na moje odrodzenie. Wtuliłam się bardziej w ukochanego, starając się pochłonąć ten obraz na jak najdłużej. Wysłuchał mnie, a ja nie wiedząc czemu zwierzyłam się ze wszystkiego. Podniósł mnie, kiedy brakowało jakiejkolwiek nadziei. Pokazał świat z całkiem innej strony. Zaufałam... Otworzyłam dla niego swe poharatane serce. To on pierwszy zaczął powoli zasklepiać na nim rany.
 Miesiące mijały. Przeżywałam każdą chwilę tak, jakbym dopiero co mogła zaczerpnąć powietrza. Żyło nam się dobrze. Spędzaliśmy ze sobą prawie całe dnie. Zmieniło się to dopiero, gdy Natsu zaczął pracę. Dziewiętnaście lat. Mimo młodego wieku umiał zadbać o nas oboje. Nie potrafiłam mu jednak pomóc. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, przez co skazywałam się na samotność w sporym domu. Tak, zamieszkałam z nim. I nigdy nie wybaczyłam sobie nieporadności. Byłam niczym kula u nogi.

 "Kocham cię" stało się zwykłą monotonnością. Wciąż stałam w miejscu, daleka za nim.

 Chciał zabrać mnie na kolacje, lecz odmówiłam. Z miłości sam zrobił posiłek w domu, gdyż mi nigdy nic nie wychodziło. Wykorzystywałam go na każdy kroku. Co uczucia mogą zrobić z tak dobrym człowiekiem... Coraz częściej wydawało mi się, że to jedynie litość. To bolało...z każdym dniem bardziej.
 Zajęłam jedno z dwóch miejsc przy niedużym stole. Mój uśmiech nie był szczery. To tylko kolejna maska. Postawił przede mną talerz z jedzeniem jakiego nigdy nie widziałam na oczy. Popadałam w większe kompleksy, wiedząc, że nie dorównam ukochanemu. Nie dam mu chociażby w połowie tyle co on mi... Kolejny ból przeszył moje wnętrze zostawiając za sobą ślad. Jadłam. Łzy zgromadziły się w kącikach oczy, przez co spuściłam głowę.
 - Przepyszne.
Słowa, a gesty całkiem się od siebie różniły. Jednak kiedy spojrzałam mu w oczy, widziałam iskierki radości. Na twarzy chłopaka widniał uśmiech, który tak kochałam.

 Niewiele trzeba by stracić coś, o co walczyło się tak długo.

 Wśród nas panowała niezmącona cisza. Kiedy ostatnie sztućce opadły bezwładnie na talerz, jego krzesło się odsunęło. Po chwili patrzyłam na Natsu pozwalając, aby łzy w końcu znalazły ujście. Klęczał przede mną, trzymając w swych ciepłych dłoniach małe pudełko. Widziałam uśmiech ukochanego. Jego oczy też błyszczały radością i szczęściem. Zadał to kłębiące się w nim pytanie, a ja dopiero wtedy zdałam sobie ze wszystkiego sprawę. Rozpłakałam się, kręcąc nieporadnie głową. Raz w górę. Raz w dół. Poczułam zimno na palcu u lewej dłoni. Od teraz obawy zniknęły, a ja nadal karciłam się w myślach za swoją głupotę. Kochał mnie, uwierzyłam w to całym sercem. I ja również go kochałam.

 Dla osób, które się kocha, można zrobić naprawdę wiele. Niegdyś zdanie to mi obce, od niedawna stało się częścią mnie. Od kiedy zaszłam w ciąże. Siedziałam teraz w wygodnym fotelu i dziergałam. Tak, to była jedna z niewielu rzeczy jaką potrafiłam...więc dziergałam bardzo dużo. Spojrzałam na zegar i uśmiechnęłam się, widząc męża w drzwiach. Był owinięty białym szalikiem, jaki dla niego zrobiłam. Podszedł bliżej, głaskając po chwili mój sporawych rozmiarów brzuch. Z radością pokazałam mu stos ubranek dla nadchodzącego maleństwa. Oboje nie pragnęliśmy niczego bardziej.

 Nawoływałeś, gdy zagubiłam się na rozdrożu dróg.

 Święta. Nadchodził ten okres, sprawiający mi kiedyś tylko ból. Uśmiechnęły się do mnie dwie osoby. Dzięki nim kroczyłam do przodu zapominając o przeszłości. Cieszyłam się wraz z nimi. 
 - Chodźmy na spacer! 
Krzyk małej dziewczynki spowodował śmiech. Zarówno u niego, jak i u mnie. Pochwyciłam jej drobną rączkę, a drzwi stanęły przed nami otworem. Szliśmy zostawiając ślady na śniegu, przypominając jedną z rodzin, jaką widziałam kilka lat temu. Nie rozumiałam ich. I nadal nie mogłam zrozumieć. Ponieważ każdego dnia starałam się wziąć z życia jak najwięcej... Nie tylko w święta kończące kolejny rok. 
 Dłoń dziecka powoli wyplątała się z mojej. Poczułam dziwną pustkę. Niepokój wyrył się na mej twarzy, każąc mi krzyknąć "uważaj". Lecz nadal milczałam widząc jak Mei się oddala. 
 - Goń mnie tato! 
 Spojrzałam na mężczyznę, a jego uśmiech sprawił, że wszystko wróciło do normy. Szłam dalej, wpatrując się w członków rodziny. Byli szczęśliwi. Pokręciłam głową z aprobatą. Przymknęłam na chwilę powieki i zaraz otworzyłam, czego długo żałowałam. Obraz wpadającej do wody dziewczynki pozostanie mi w pamięci do końca życia. 
 - MEI!

 Nieuwaga kosztowała tak wiele.

 Nie byłam w stanie niczego zrobić, wciąż w myślach zadając sobie jedno pytanie. Dlaczego? Ciało powoli znikało pod taflą wody.
 - Mei! - krzyknęłam, podbiegając bliżej. Natsu niemal od razu pobiegł przez lód, w kierunku tej jednej dziury. Miejsca, gdzie zniknęło nasze dziecko. Stałam przy brzegu, nie mogąc powstrzymać łez. Widziałam kolejną bliską memu sercu osobę...kończącą w lodowatej wodzie. Zasłoniłam dłońmi usta, lecz i tak nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku.
 Mijały kolejne sekundy. Tak bardzo pragnęłam przytulić ich. Wiedzieć, że wszystko jest dobrze...
Jednak wcale nie było dobrze. Trzęsąca się sylwetka niosła w rękach o wiele mniejsze ciało. Nie pytałam o nic, kiedy położył ją przede mną i zaczął ratować. 
 - Na co czekasz, dzwoń po pogotowie! 
Nigdy jeszcze nie słyszałam krzyku Natsu. Trzęsącymi się palcami wystukałam numer i zadzwoniłam. 

 Nie wierzyłam, gdy mówili, że światło powoli zanika.

 Korytarz był pokryty bielą. Dało się czuć chemię i coś jeszcze. Zapach umierających ludzi. Nienawidziłam szpitali. Tam ludzie nosili maski na co dzień. Bezbarwnym głosem informowali o stracie najbliższych. Zacisnęłam palce na kolanach, czekając. Nic innego mi nie pozostało. 
 - Przepraszam - głos ukochanego zaledwie na chwilę mnie uspokoił. Objął mnie, a ja nie miałam nic przeciwko. Obraz sprzed kilkunastu minut nie znikał. 
 Słysząc odgłos otwieranych drzwi, gwałtownie uniosłam głowę. Lekarz zmierzał powoli w naszym kierunku. Z każdą chwilą czułam coraz większy strach. 
 - Państwo Dragneel?
Natsu skinął głową. Nie rozumiałam dlaczego pytał, skoro wcześniej rozmawialiśmy. Brzuch zaczął boleć niemiłosiernie. 
 - Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale niestety...

 Nie żyje. Te dwa słowa zniszczyły doszczętnie cząstkę mojego serca i odbijały się echem w głowie. Dziewczynka o pięknym uśmiechu i oczach, w których jeszcze dzisiaj tańczyły wesoło iskierki szczęścia... Ona nie żyła. Umarła w tak wyczekiwany przez nią czas, w święta. Będąc w domu opadłam bezwładnie na łóżku, chowając twarz w poduszce. Płakałam. Ponownie czułam ogromny ból po stracie tak bliskiej osoby. 
 - Lucy.
Głos ukochanego również się załamywał. Usiadł obok mnie w ciszy i nie zauważyłam, kiedy płakałam już w jego ramionach. 
 - N-natsu. Proszę, ja. Nie chce mieć już dzieci...
Zdecydowałam. Nie zniosłabym drugi raz czegoś takiego. Straty tak potężnej, zostawiającej wielką dziurę w sercu.
 A on mnie tylko przytulił. Rozumiał jak nikt inny.

 Jednego dnia stałeś się moim powodem do życia.

 |S o n g|
   Zapach ciastek sprawił, że moja twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Już umiałam robić je prawidłowo. Powoli odstawiłam tackę z wypiekami obok męża. Siedział na dużym, czerwonym fotelu, wpatrzony w płomienie. Zawsze lubił ogień. Zasiadłam na bujanym krześle tuż obok, a wtedy odwrócił wzrok od kominka. Jego uśmiech był pełen ciepła. Był taki jak zawsze. Pochwycił moją dłoń i musnął ustami. 
 - Wesołych świąt - odezwał się nieco zachrypniętym głosem. Odpowiedziałam tym samym, a nasze dłonie się splotły. Oparłam się, a krzesło lekko zaskrzypiało. Natsu już przymknął powieki, wiedząc, że niedługo do niego dołączę. Spojrzałam jeszcze raz po pokoju, wdychając zapach choinki stojącej w kącie. Obok na półce widniały wspólne zdjęcia. Trochę niżej obok innych tomów leżała gruba książka. Powstała spod moich palców paręnaście ładnych lat temu. Westchnęłam. Przymknęłam powoli powieki. Towarzyszyły mi przy tym głosy kolędników za oknem. Czas się kończył, lecz na mej pomarszczonej twarzy można było dostrzec uśmiech... Taki jak u mężczyzny tuż obok.
 A płomienie dwóch świec zgasły już na zawsze.

 W pamięci wciąż widzę obraz naszych wspólnych dni.

3 komentarze:

  1. Świetny one-shot. Masz wielki talent.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ożesz borze szumiący ._.
    Taki smutny ten one-shot. Taki prawdziwy, że aż chce mi się płakać... Płaczę, cholera. Piękne.
    Tobie też najlepszego, Claudy :*

    OdpowiedzUsuń
  3. One-shot prześliczny! :3
    Zakochałam się w nim!
    Biedna LUcy i Natsu, stracić dziecko... :C
    Ślicznie to wszystko opisałaś :3
    <3

    OdpowiedzUsuń